Chyba dawno nic nie pisałem ;) Wiele się u mnie zmieniło. Zaczynając od redukcji masy do okolic 75 kg. Myślałem, że to będzie moja waga startowa, ale wychodzi na to, że jeszcze trochę mógłbym schudnąć… Już niezbyt wiele, ale trochę. Tak 5-7kg maksymalnie :) Tylko nie o tym tu miałem… Zacznijmy jeszcze raz.
Niedawno, 27 września 2015, przebiegłem mój trzynasty maraton. W czasie netto 2 godziny 58 minut i 13 sekund. Poprawiłem życiówkę po raz drugi w tym roku, pierwszy raz był na wiosnę w 1 PZU Maratonie Gdańskim (3 godziny 11 minut i 13 sekund). Przygotowania do Maratonu Warszawskiego trwały 45 tygodni, ale było warto. :) Najgorszą rzeczą w trakcie przygotowań był ostatni tydzień, gdzie najpierw pozbywałem się glikogenu z mięśni, a potem ładowałem się nim już bezpośrednio przed maratonem. W trakcie pozbywania się glikogenu nie mogłem spożywać węglowodanów. Byłem słaby, rozdrażniony, bolała mnie głowa i byłem ciągle głodny, pomimo tego, że spożywałem ilość kalorii zaspokajającą moje zapotrzebowanie. I ciągle trenowałem, lżej, ale zawsze. Ale dalej nie to było najgorsze. Najgorsze było ładowanie węglowodanami. W trakcie ładowania miałem spożywać 12g węglowodanów na kilogram masy ciała. To oznaczało 900g węglowodanów dziennie… Masakra, tego nie dało się zjeść… Ryż, makaron, do obrzydzenia. Za dużo tego było, po prostu za dużo. Ale zadziałało doskonale, maraton energetycznie wyszedł super. Nie zabrakło prądu. Było go na tyle dużo, że ostatniego żelu na trzydziestym kilometrze po prostu nie zjadłem. Sam maraton ogólnie wyszedł super, pomimo tego że od startu mocno bolał mnie brzuch. W trakcie tego maratonu kibicowały mi moja mama i Monika, których wsparcie wiele mi dało w chwilach kryzysowych, które pojawiły się w trakcie biegu. Myśl, że czekają na mnie na mecie dodawała mi sił i pozwalała zapomnieć o bólu. Mama i Monika wspierały mnie też dużo wcześniej, w trakcie przygotowań, wykazując zrozumienie dla mojej pasji sportowej ;) Serdecznie im za to dziękuję! Wracając do maratonu, tak wyglądałem przekraczając metę. Najważniejsze było wyłączyć zegarek ;)
Po przekroczeniu mety miałem dosyć… No dobra, dosyć to miałem dużo, dużo wcześniej ;) Już za metą myślałem, że padnę na twarz, musiałem się złapać barierek. Na szczęście po jakiejś minucie (?) oderwałem się od barierki, poczłapałem odebrać medal i ustawić się w kolejce do masażu. Po masażu poczułem się jak człowiek, więc udałem się, niczym celebryta, po pamiątkowe zdjęcie na ściankę:
Zacząłem odżywać. Przebrałem się i poszedłem (poczłapałem) do mamy i Moniki. Trochę się jeszcze poszukaliśmy na malutkim Stadionie Narodowym, ale w końcu znaleźliśmy się przy stacji kolejki SKM :) Ogólnie, polecam takie doświadczenie. Złamanie trzech godzin w maratonie to już był dla mnie nie lada wyczyn. Uczciwie przyznaję, że bez trenerki, Oli Sypniewskiej, nie dałbym rady. To Ola przygotowała mnie do tego wysiłku. Jak widać skutecznie! Olu, dziękuję! I proszę o więcej, bo…
…zaraz po maratonie powiedziałem “nigdy więcej”. Kilka godzin później w głowie pojawił się plan. Plan na przebiegnięcie maratonu ze średnim czasem 3:59 min/km (czyli urwanie 10 minut z czasu, który zrobiłem ;)). Ale to może w 2017 roku. W przyszłym jest plan na pierwszy triathlon w życiu. I to wszystko dalej pod okiem Oli. :) Zaczniemy pewnie od jakiegoś sprintu, docelowym startem chciałbym, żeby była połówka Ironmana. A z czasem, za dwa/trzy lata, pełny Ironman. Damy radę, nie? :)
Ale znowu nie o tym miałem ;) Parę dni temu, pomimo urazu do makaronu, nabrałem ochoty na spaghetti bolognese. I przypomniał mi się przepis Gordona Ramsaya na sos :) I tak sobie pomyślałem, że w sumie, to czemu nie?
Składniki na 4 porcje:
- 500g mielonego mięsa wołowego
- 1 średniej wielkości marchewka
- 1 puszka krojonych pomidorów
- 2 łyżki przecieru pomidorowego
- 250 ml czerwonego wytrawnego wina
- 1 cebula
- 2 łyżki mleka
- 2 ząbki czosnku
- 3 łyżki oregano
- sól i pieprz do smaku
Marchewkę i cebulę obieramy i ścieramy na tarce (grube oczka). Tarka jest po to, żeby cebula i marchewka usmażyły się szybciej. Rozgrzewamy patelnię i wlewamy na nią oliwę. Wrzucamy starte warzywa i smażymy aż zmiękną. Wrzucamy wyciśnięty czosnek, mieszamy i dodajemy oregano, soli i pieprzu. Warzywa odsuwamy na bok i na zrobione miejsce wrzucamy mielone wołowe. Mieszamy z warzywami i chwilę smażymy. Ponownie robimy miejsce na środku i wrzucamy przecier pomidorowy. Rozprowadzamy przecier i pozwalamy mu się chwilę pogrzać, co pozwoli na pozbycie się gorzkiego posmaku. Mieszamy wszystko dokładnie i wlewamy wino. Smażymy na małym ogniu i redukujemy płyn, aż zgęstnieje. Dodajemy pomidory z puszki i ponownie dokładnie mieszamy. Dusimy na małym ogniu jeszcze przez jakieś 10 minut, w międzyczasie sprawdzamy czy nie trzeba jeszcze sosu doprawić. Na koniec duszenia dodajemy mleko, chwilę jeszcze trzymamy na małym ogniu i możemy podawać. Ja podałem z pełnoziarnistym spaghetti.
Efekt końcowy może wyglądać tak:
2 responses to “Spaghetti bolognese”
Może byłeś rozdrażniony w trakcie wypłukiwania glikogenu, ale nie okazałeś tego ani razu! To moim zdaniem niezły wyczyn, porównywalny tylko z Twoim czasem w maratonie :)
A spaghetti było przeeeeepyszne :) Dziękuję :*